Unboxing: 1944: Wyścig do Renu
Podobno nie szata zdobi człowieka, ale do mnie to stare powiedzenie nie przemawia, zwłaszcza kiedy widzę przed sobą tak pięknie wydaną grę. Dzisiaj wyjątkowo to ja wyręczę wydawnictwo Phalanx i przedstawię wam efekt sesji zdjęciowej jaką odbyłem z niemal gorącym egzemplarzem gry 1944: Wyścig do Renu.
Kolorystyka gry jest stonowana, na pozór bez rzucającej się w oczy grafiki, ale diabeł tkwi w szczegółach. Już po wzięciu do ręki pudła z grą czuć, że to jest coś poważnego. Nie dość, że sporo waży, to jeszcze jest bardzo starannie wykonane. Po otworzeniu już wiemy skąd ta waga – to zasługa wielkiej planszy, która po rozłożeniu robi duże wrażenie. Jak zobaczycie na zdjęciach pokryta jest też ciekawą teksturą, która nadaje jej klimatu.
Tak jak pisałem, oprawa graficzna nie jest krzykliwa, ale kiedy zobaczymy już wszystkie komponenty, zarówno planszę, jak i karty, to przekonamy się, że całość bardzo dobrze się ze sobą komponuje i nadaje grze prawdziwego wojennego klimatu. Kolorystyka planszy oraz kolorowane zdjęcia (wydrukowane wyglądają jeszcze lepiej niż na wcześniej prezentowanych projektach) na kartach są świetnym dopełnieniem tematyki gry i tutaj należą się zasłużone brawa dla grafika, czyli Piotra Słabego.
Do tego dochodzi worek drewna, który powinien zadowolić każdego fana tego eurogadżetu. W pudełku znajdziemy również dużą ilość żetonów, pomoce gracza, oczywiście instrukcję wydaną na bardzo dobrej jakości papierze oraz woreczki do zapakowania wszystkich tych dobroci po zakończonej rozgrywce. Dawno nie czerpałem takiej przyjemności z otwierania gry. Zresztą zobaczcie sami.